"Mistrz i sługa"
Do starodawnego salonu wszedł mężczyzna. Ubrany był w szary płaszcz i długie skórzane buty. Dłonie chroniły rękawiczki bez palców. Posiadał długie czarne włosy spięte w kucyk i porządnych rozmiarów zarost w nieładzie. Zgarbiony podszedł do siedzącego w fotelu starca. Ukłonił się i powiedział gardłowym, warczącym głosem:
– Mistrzu…Zadanie wykonane. Taiverzy gryzą piach.
Siedzący z zadowoleniem kiwnął głową.
– Wystarczająco długo uprzykrzali nam życie – rzekł starzec, podnosząc się z fotela – Żywię nadzieję Wengasie, że tym razem uda ci się zdobyć wszystko, czego tak żarliwie chronili. – Z założonymi rękami podszedł do kominka.
–Oczywiście, Mistrzu. Nikt mi już nie przeszkodzi – zapewnił Wengas.
– Uważaj jednak na pannę. Dziewczyna mnie niepokoi – ostrzegł nie odwracając wzroku od ognia.
Wengas ukłonił się i skierował krok w stronę wyjścia. Drzwi samoistnie zamknęły się za nim. Starzec samotnie stał jeszcze chwilę ogrzewany płomieniami domowego ogniska. W końcu rzekł groźnie –Udanych łowów, Wilku– i rozpłynął się w oparach ciemnego dymu.