Mrok Złotego Wieku Kroniki: Odkrycie Karczemne Opowieści
Mrok Złotego Wieku XXI Karczemne Opowieści

23 września 2017

Stary koncept MZW 5

          "Czy to jeden z trzech?"



          Aleksander stanął we frontowych drzwiach zamku. Dwaj gwardziści, luźno opierający się o swoje włócznie, błyskawicznie się wyprostowali. Chłopak skierował się lekko na prawo do stajni położonej przy południowo-zachodniej części muru. Budynek nie był największych rozmiarów. Przed deszczem chronił jednospadowy dach, który wysunięto znacznie poza krawędź budynku i wsparto czterema podporami. Do budynku prowadziło jedno szerokie przejście
dla zwierząt i zwykłe drzwi dla ludzi. Wszedł do stajni. Przez środek prowadziła jedna droga przecinająca na pół pomieszczenie. Po obu stronach znajdowały się boksy dla koni.

Zwierzętami zajmowało się dwóch stajennych. Szesnastoletni Maciek i o rok młodsza od niego Martynka. Ponad pięć lat temu na ich wioskę napadli bandyci. Spalono całą osadę, a prawie wszystkich jej mieszkańców zabito lub wzięto w niewolę. Francis wraz ze świtą przejeżdżał przez nią, aby dotrzeć do stolicy. Dowiedziawszy się o całej tragedii, odyn zabrał tych kilku ocalałych ze sobą. Większość została w stolicy, ale nikt nie chciał przygarnąć dwójki sierot, więc towarzyszyły Francisowi przez całą drogę do Krasnego Miasta. Od tamtej pory mieszkali w stajennej przybudówce i zajmowali się końmi.
Aleksander dostrzegł, jak Martynka nakładała siodło na młodego, kasztanowego ogiera, który stał na przejściu. Na widok księcia lekko rudawa dziewczynka ukłoniła się nisko.
– Witaj. Dlaczego siodłasz Kajtka? – spytał zdziwiony – Nieważne, już wiem... Przygotujcie moją Nishkę – nakazał Aleksander.
– Tak, panie – przytaknęła i poszła do drzwiczek po drugiej stronie.
Chłopak pogłaskał małych rozmiarów konia.
– Gdzie twoja pani Kajtku? – powiedział to dosyć głośno.
– Książę? Co to za poruszenie o tej porze? Najpierw sługa z rozkazem od księżniczki Veronici, a teraz waszmość – spytał chłopięcy głos, po czym wysunął się z widłami szeroki w ramionach młodzieniec o brunatnych pokręconych włosach. Ukłonił się niezbyt zgrabnie.
– Otruto dziadka Francisa – odparł smutno.
Martynka zamarła. Pamiętała, jak odyn przychodził tu do swojego Vadisa, wyjątkowego konia o płomienistej maści. Zawsze był dla nich życzliwy i przyjacielski, nawet po śmierci starego ogiera odwiedzał ich, aby zapytać o zwierzęta i poczęstować słodkościami.
Maciek opuścił głowę. Wziął kilka głębszych oddechów i spojrzał się na dziewczynkę. Aleksander dostrzegł to i rzekł:
– Sam zajmę się Nishką.
Chłopak kiwnął, odłożył widły i pomógł przyjaciółce usiąść. Martynka podciągnęła nogi, objęła kolana i pogrążyła się w płaczu.
Gdy książę kończył przygotowanie klaczy, do stajni wparowała Veronica w całkiem innym stroju. Miała ciemno krwistą sukienkę długą tylko do kolan i przepasaną niebieskim pasem na wysokości bioder. Przy boku spoczywał rapier. Pot spływał z jej policzków. Oparła się o złączone i lekko ugięte kolana. Część brązowych włosów przylepiła się do mokrej skóry, a reszta opadła niczym zasłona. Dziewczynka z trudem łapała oddech.
– Dokąd to tak się śpieszysz siostrzyczko? – spytał nieco szyderczo.
– W sukience ciężko dosiadać konia... A musiałam zdążyć przed tobą – wysapała.
– Niepotrzebnie. Siodłali twojego konia. Myślisz, że pozwoliłbym ci jechać za mną?
– Nie zabronisz mi!! – gwałtownie się wyprostowała, co poskutkowało atakiem kaszlu – Jestem księżniczką! – wzburzyła się, unosząc zaciśniętą pięść.
– Nie zabronię... – założył ręce na piersi.
– Zamordowali dziadzia! Muszę pomóc! Muszę! – zamilkła nagle – Zaraz, co powiedziałeś?
– Nie zabronię ci jechać ze mną... Zabraniam ci jechać za mną – odparł, mrużąc oczy.
Spojrzała na jego uniesiony kącik ust i gwałtownie wypuściła powietrze nosem, po czym poprawiła rozrzucone na wszystkie strony włosy i objęła brata w pasie.
– Zbierajmy się, zanim ktoś doniesie o tobie twojemu ojczulkowi – polecił książę, odwzajemniając uścisk. Dziewczynka mruknęła porozumiewawczo i razem wyprowadzili konie. Aleksander pomógł Veronice wsiąść na Kajtka. Cofnął się jeszcze do stajni i zdjął z haka czarną latarenkę. Potrząsnął nią, sprawiając, że kryształ solidnie zatwierdzony w środku zaświecił się zielonym światłem. Przypiął ją do tylnej części siodła, po czym wskoczył na szarą klacz. Truchtem podjechali pod wartowników. Stali tam w sześciu, rozciągnięci na całej szerokości bramy, trzymając włócznie w gotowości. Na widok księcia cała gromada zasalutowała. Z szeregu wystąpił ten, który trzymał pochodnię.
– Książę? – schylił głowę przed Aleksandrem – Moja pani? – ukłonił się Veronice – Mamy nikogo nie wypuszczać...
– Bez polecenia Vaddiskich – dokończyła ostro dziewczynka – Jedziemy po czarodzieja. Zrobić przejście!
Gwardzista uniósł brwi, ale machnął na towarzyszy, którzy się rozstąpili. Veronica ominęła strażników. Aleksander z miną podobną do stojącego obok mężczyzny powiedział do niego:
– Rozkaz wciąż obowiązuje – i popędził konia. Zaraz za nim wartownicy ponownie utworzyli mur. Zatrzymał się obok księżniczki i polecił, aby trzymała się blisko niego. Galopem pognali do miasta.

***

          Goście zebrali się w części przeznaczonej do tańca. Wielu magnatom nie podobała się sytuacja, w której musieli tkwić na sali bez możliwości opuszczenia jej. Wyrazy złości ukazywali na każdym kroku. Mniej majętni rozumieli jednak powagę sytuacji i starali się uspokoić burzliwych arystokratów. Damaen nerwowo zataczał niewielkie okręgi, trzymając dłonie splecione za plecami.
– Czy ktoś z waszmości widział cokolwiek, co mogłoby pomóc ustalić sprawcę? – spytał Adalbert, który podszedł bliżej środka, aby być lepiej widocznym.
– Ja widziałam, jak ambasador ostatni rozmawiał z odynem – powiedziała elearsovia Mizarin.
Szmer na sali potwierdził jej słowa. Rościgniew w czarnej szacie założył ręce na piersi i wysunął się spośród tłumu. Wysoki i umięśniony niczym boski wojownik budził respekt samym wyglądem. Stanął dumnie, lekko unosząc głowę.
– Prawda. Rozmawiałem z nim, bo próbowałem wyjaśnić mości odynowi, jak wspaniała okazja spotkała nasze królestwo – odparł szarmanckim głosem, podkreślając słowa ruchem dłoni.
– I wtedy akurat zginął? – zakpił Jósaf.
– Powściągnij swój język książę. Plotki głoszą, że mości odyn Francis chciał oddać władzę waszmości synowi. Jego śmierć jest korzystniejsza tobie niż naszej ordynacji. Poza tym to nie ja byłem ostatnim rozmówcą, tylko tak się złożyło, że żona waszmości syna – spojrzał się krzywo na Damaena.
Po sali rozległy się pomruki oburzenia. Ród Nemeańskich nigdy nie cieszył się dobrą sławą, ale też nikt nie mógł podważyć teorii ambasadora.
– Jak śmiesz posądzać mnie o ten haniebny czyn?! – krzyknął książę i wielkimi krokami skierował się w stronę Rościgniewa. Adalbert z trudem go powstrzymał. Damaen spojrzał na zarządcę, złapał głęboki oddech i się cofnął.
– Może to jego ojciec! Chciałby już rządzić poprzez syna? – zawołał ktoś z przodu.
Przypuszczenie spotkało się z aprobatą tłumu.
– To prawda! Słyszałam jego rozmowę z kapitanem najemników! Miał kogoś zabić! – odezwała się panna Agnes.
Głośne rozmowy zagłuszyły próbę wyjaśnienia sprawy przez księcia. Rościgniew jednak był dyplomatą najwyższej klasy. Doskonale zrozumiał argumenty Jósafa i doradził sprowadzenie kapitana w celu potwierdzenia jego słów.
– Dlaczego w ogóle mam przedstawiać dowody swojej niewinności? W dodatku przed gośćmi weselnymi?
– Gdyby pańscy bracia nie byli tacy skorzy do szukania zabójców po omacku, tylko tu zostali, zapewne chcieliby, żeby pańska wina została wykluczona. Jeśli nie przed nami, to racz książę dokonać tego przynajmniej przed ich żonami – wyjaśnił ambasador. Wzrok Marii, żony Dareiosa przemówił do księcia. Jósaf westchnął i zgodził się posłać sługę po Zdratovira.
– Nie książę – ambasador przeciągnął zaprzeczenie – Mógłby zafałszować zeznania. Musi to być ktoś neutralny.
– Ja pojadę – zaoferował się Jazgniew.
Jósaf skrzywił się. Poprosił sługę o papier, pióro i kałamarz. Po chwili je dostał. Położył na stole. Zamoczył ostry czubek w tuszu i spisał pozwolenie na opuszczenie miasta. Zwieńczył pismo przyciśnięciem sygnetu do stopionego wosku, który wziął ze świeczki. Dwa dziki unoszące racice nad literą "J". Dał pozwolenie Jazgniewowi, po czym określił przybliżoną lokalizację, w której mógłby odnaleźć kapitana. Chuderlawy mężczyzna o wąskim kosmyku włosów na czubku ogolonej głowy skłonił się i skierował kroki w stronę drzwi. Gdy sięgał po klamkę, wrota gwałtownie otwarły się, omal nie łamiąc nosa szlachcicowi. W otworze stanął zdyszany sługa. Z trudem łapiąc oddech, zawołał:
– Strażnik!... Zamordowany!

***

         Tej nocy dzielnica magazynów wyglądała jak wymarła. Nikt tu nie mieszkał, a pracownicy z okazji rodowego wesela otrzymali dzień wolny. Jedynie wycie bezpańskich psów i rozmowy nielicznych patroli straży miejskiej przypominały o istnieniu życia.
Dwaj jeźdźcy zatrzymali się przed piętrowym magazynem. Za rogu wyszło dwóch żołnierzy. Jeden z nich trzymał pochodnię i oświetlił nią dwóch mężczyzn.
– Waszmości? – zdziwili się i zaraz przyłożyli dwa palce do czoła w geście salutu.
– Widzieliście czegoś podejrzanego? – zapytał Savamir.
– Nie, panie – pokręcili głowami.
– Niech to licho – zaklął starszy brat.
– Czy nie miały zostać potrojone patrole? – zastanowił się Dareios.
– Nic o tym nie wiem – odparł strażnik, a drugi mu przytaknął.
Bracia spojrzeli się na siebie.
– Przekażcie wszystkim patrolom, że zamordowano odyna. Mają zachować czujność i aresztować każdego napotkanego.
Strażnicy rozszerzyli oczy ze zdumienia. Książęta pośpiesznie wyjaśnili sytuację. Z niedowierzaniem dwaj żołnierze ruszyli na poszukiwania pozostałych oddziałów. Bracia popędzili konie w dalszą drogę.
Dzielnica towarowa znajdowała się w północno-wschodniej części miasta i sąsiadowała ze strefą rzemieślniczą od zachodu. Ze względu na pofałdowany teren, na którym położony był obszar, dróżki wyglądały jak wstęgi. Budynki nie przylegały bezpośrednio do nich, tylko łączono je krótkimi ścieżkami lub brukowanymi podwórkami. Większość budowli stanowiły duże drewniane magazyny, spichlerze lub pomniejsze kamienice, pełniące funkcje handlowe.
Bracia zatrzymali się przed starym, nieużywanym spichlerzem. Położony był w jednym ze ślepych zaułków. Od czasu powstania cieszył się złą reputacją jako kryjówka gangu złodziei. Nigdy jej tam nie było, ale sława, jaką obrósł budynek, doprowadziła do skazania właściciela za kolaborację z rabusiami i konfiskaty jego majątku. Pozbawiony właściciela spichlerz naprawdę stał się siedliskiem złodziei. Książęta dobrze o tym wiedzieli i mieli nadzieję uzyskać od nich ważne informacje. Savamir pierwszy zszedł z konia. Sprawdził, czy szabla, która zwisała przy pasie, wysuwa się gładko. Tak też było. Podał pochodnię bratu i podszedł do drzwi, do których prowadził niewielki podest. Stare deski skrzypiały pod sporym ciężarem księcia. Trzykrotnie uderzył w drzwi.
– Wiem, że tam jesteście! Vaen! – zawołał.
Nikt się nie odezwał. Dareios usłyszał szmer. Chwycił rękojeść szabli i rozejrzał się wokół. Nerwowo przeczesywał wzrokiem pobliskie budynki.
– Wyłaź albo spalę tę przeklętą ruderę – zagroził starszy.
– Po co ta agresja? – dobiegł ich dziewczęcy głos. Dareios dostrzegł ruch na dachu biura. Nie zobaczył tam nic, za to Savamir ujrzał postać wyłaniającą się z cienia za młodszym bratem. Wysunął szablę. Książę znajdujący się na dole pojął znaczenie gestu i błyskawicznie odwrócił się, dobywając szabli. Pochodnia oświetliła dziewczynę około dwudziestu lat o włosach barwy zachodzącego nieba. Ogień niemal musnął twarz nieznajomej, której nawet nie drgnęła powieka​. Mężczyzna cofnął się na odległość ostrza.
– Waszmości? – uniosła brew. Stała z wysuniętą lewą nogą, która zasłaniała prawą cofniętą. Ręce trzymała za plecami, wyginając się na bok niczym mała dziewczynka. Ogień oświetlał jej granatowy strój. Obcisłe skórzane spodnie pod króciutką spódniczką, nie wiele luźniejsza koszula z oddzielnym, narzuconym kapturem i płaskie, miękkie buty. Ubiór doskonały do pracy w nocy.
– Vaen – Savamir przeciągnął imię kobiety, schodząc z podestu i rozwierając ramiona – Długo kazałaś na siebie czekać.
– Nie spodziewałam się szlacheckiej wizyty – uśmiechnęła się szelmowsko – Nie zdejmowałabym wtedy sukienki – ugięła się delikatnie na kolanach, nie spuszczając wzroku z Savamira.
– Wiesz, co się stało? – zapytał ostro starszy z mężczyzn.
– Może a może nie...
– Mów albo jutro cię powiesimy – warknął.
– Dobrze, już dobrze. Moje zaproszenie na ślub chyba zgubił kurier, ale i tak przyszłam, więc wiem, co się stało – spojrzała na zmarszczone brwi księcia – Uprzedzam pytanie. My nie mieliśmy z tym nic wspólnego.
– Czy masz coś, co może nam pomóc? – spytał spokojny Dareios.
– Zastanówmy się... strażnik Edward w południe nie przejdzie przez rynek... Kisielowi przydarzy się lekki wypadek... O mam! Jaćwił i Gralić, strażnica szósta, otrzymali od handlarza Baźwina worek klejnotów – prychnęła – Tego podrzędnego handlarzyny nie stać nawet na opłacenie transportu, a co mówić o przekupieniu straży. Mieli przepuścić dwie osoby przez mur w obie strony. Wypełnili połowę zadania.
– Jedziemy! – nakazał Savamir – Vaen? Przysłać podziękowania, czy sama sobie weźmiesz?
Dziewczyna uśmiechnęła się.
– Jeszcze nie nałożyliście mi pętli – pogłaskała swoją szyję.
– I to powinno ci wystarczyć – wskoczył na konia i machnął lejcami. Zaschnięte błoto trysnęło spod kopyt, gdy ogier gwałtownie ruszył. Książęta minęli kobietę, której warkocz podskoczył od uderzenia powietrza, ale na niej nie wywarł żadnego wrażenia. Obejrzała się jeszcze za oddalającymi się sylwetkami, po czym zniknęła w ciemności.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz