Mrok Złotego Wieku Kroniki: Odkrycie Karczemne Opowieści
Mrok Złotego Wieku XXI Karczemne Opowieści

6 października 2017

Huntik: Łowcy Tajemnic — Dante Vale i Zhalia Moon. Rodzina ponad wszystko

Huntik Łowcy Tajemnic


Krótka retrospekcja
        "Świat legł w gruzach. Rassimov, przywódca Spirali Krwi, której zadaniem było zniszczyć rodzinę Casterwillów, przy wsparciu Anulatorów, pradawnych istot wypędzonych przez ten ród, zdołał zawładnąć światem. Fundacja Huntik została rozbita, a Casterwillów wymordowano, poza nielicznymi, których jeszcze nie wytropiono.
Dante Vale, najlepszy łowca Fundacji, poślubił swoją przyjaciółkę Zhalię Moon, niegdyś podwójną agentkę. Urodziła mu bliźnięta, dziewczynkę i chłopczyka. W czasie wielkiej wojny dzieci trafiły pod opiekę rycerzy Pani Jeziora, którą po śmierci została Viviane, najmłodsza z Casterwillów. Po klęsce Fundacji, nic nie było już takie same, a odszukanie dzieci zostało utrudnione przez fakt, że grota Pani Jeziora została opuszczona".


Fanfiction na podstawie serialu animowanego Huntik: Łowcy Tajemnic.
Opowiadanie z archiwum mojego pierwszego bloga, który już nie istnieje. Zapiski archiwalne mogą się pojawiać tu jako karczemne opowieści.

Huntik: Łowcy Tajemnic. Secrets& Seekers
Huntik: Łowcy Tajemnic. Huntik Secrets & Seekers


Mężczyzna o kasztanowych, nieco dłuższych, przysłaniających twarz, włosach wyjął z plecaka mapę. Na kartce pokreślono wiele linii i wypisano kilkanaście współrzędnych. Kobieta, która zatrzymała się obok niego, miała ciemne włosy, od których odbijały się promienie słońca barwą granatu.
Stali na lekkim wzniesieniu. Przed nimi rozpościerał się widok na kamienne wzgórze, otoczone srebrzystą, leniwie płynącą rzeczką. Od wschodu rozpościerał się typowy wysokogórski las iglasty. Z zachodu mieniło się tysiącami kolorów kryształowe jezioro. Gdzie, nie gdzie nad głowami krążyły jastrzębie, czy orły. Słońce zbliżało się do szczytu nieboskłonu. Objął ramieniem swoją bladą towarzyszkę o atramentowych włosach. Kobieta spojrzała na niego. On uczynił to samo. Usta zbliżyły się do siebie. Gdy się zetknęły, z lasu wypadła jaskółka i zatoczyła krąg, nad stojącą w objęciach parką. W akompaniamencie ptasich treli rozkoszowali się chwilą.
– Tak tu pięknie – wtuliła się mocno w Dantego – Chciałabym po wszystkim tu zamieszkać.
Vale wchłonął delikatny zapach włosów Zhalii. Pogłaskał je i przepuścił między palcami.
– Tak będzie mój skarbie – pocałował ją w czoło – Razem z Fabrizio i Rosalią.

Trwali tak jeszcze kilka chwil, gdy zerwał się wiatr. Rozwiał, długie do ramion, włosy kobiety i potargał czuprynę mężczyzny. Parka ruszyła w stronę skalnego wzniesienia, na którym w blasku słońca piętrzyły się ruiny szkockiej warowni. Po paru minutach spaceru zatrzymali się nad potokiem. Rzeczka była krystalicznie czysta i płynęła wolno przy cichych dźwiękach pluskania o brzegi koryta. Zaczerpnęli z niej, aby ugasić pragnienie. Tej doliny nikt nie zamieszkiwał, od czasu opuszczenia warowni przez jej właścicieli. Dante, jak nazywał się mężczyzna, przeskoczył po wystających kamieniach, na drugą stronę. Zhalia, jego miłość, postąpiła za jego krokiem. Przy ostatnim głazie jednak stopa osunęła jej się i straciła równowagę. Vale złapał ją za rękę i pomógł odzyskać pion. Runęła w jego objęcia. Zaskoczony nie utrzymał się i oboje upadli na jasnozieloną trawę. Ułożyli się w kształt gwiazdy i się roześmiali.
– Tyle radości dawno nie uświadczyliśmy. Dobrze, że pojechaliśmy razem – westchnęła Zhalia i wpatrzyła się w biały puch chmur na błękitnym niebie.
– Kocham Cię! – powiedział, wpatrując się rozmarzonym wzrokiem w Zhalię.
– Kocham Cię – odparła namiętnie.
Znów ściskali się w objęciach, podsumowując sytuację pocałunkiem. Zainteresowany wróbel wylądował na kamieniu obok, przypatrując się parce. Gdy znów przyszedł czas na dalszą wędrówkę, zakochani wstali, a wróbelek odleciał. Będąc już u podnóża wzniesienia, nie mogli dostrzec czarnej sylwetki, zza której świeciło słońce. Warownia, niegdyś zapewne broniąca granicy, dziś odezwała się przyrodzie. Z dumnych kamiennych murów pozostały okrawki porośnięte mchem, porostem, czy bluszczem. Cylindryczna baszta straciła kawałki niektórych ścian, jednak wciąż dumnie wznosiła się ponad okolicę. Na jej szczycie nadal powiewał poszarpany niebieskozielony sztandar, któregoś właściciela. Wspięli się ścieżką na szczyt wzniesienia. Z drogi wystawały kamienne płyty, które stanowiły kiedyś dogodny podjazd dla wozów. Dziś nie przejechałby żaden bez zniszczenia kół. Przy wierzchołku czekała na nich brama. Przeżarta rdzą krata, chroniąca dostępu do warowni, była opuszczona. Nie było to jednak problemem. Mur był zniszczony z lewej strony zrujnowanego zalążka barbakanu. Weszli na dziedziniec. Spod kamiennej posadzki na powierzchnię lgnęła się trawa. Tam, gdzie prawdopodobnie był plac ćwiczeń pokryty piachem, znajdował się bujny gąszcz niskich drzewek i różnych traw. Przy baszcie znajdowała się siedziba władcy. Dwupiętrowy budynek trzymał się nieźle. Obrósł mchem i podobnymi do bluszczu roślinami. Dolne wysokie okna były wybite, a prawe skrzydło drzwi wypadło z zardzewiałego zawiasu, ale pierwsze piętro było nienaruszone. Na drugie jednak upadła drewniana konstrukcja dachu, która zawaliła się do środka, gdy spróchniała belka nośna na środku zadaszenia. Na dziedzińcu o płot opierały sir skorodowane tarcze i miecze, a także spróchniały łuk i trzy strzały wbite w ziemię. Schody prowadzące na blanki, choć zniszczone, pozwalały zręcznemu wspinaczowi dostać się na fragment ocalałego muru.
– Sądzisz, że mogą tu być? – spytała Zhalia.
– Jedna z legend mówi, że przebywał tu jeden z rycerzy okrągłego stołu. Gdzie indziej mogli się udać słudzy Pani Jeziora? – wyjaśnił kasztanowłosy.
– Do Camelotu? – uśmiechnęła się.
Dante podrapał się po głowie.
– Dla dzieci nawet Camelot odnajdę – objął ramieniem żonę i oboje skierowali się ku siedzibie władcy.
Pierwszy zajrzał Dante. Panował półmrok, ponieważ okna znajdowały się po północnej stronie. Odpalił Burzę Błysków, najprostsze zaklęcie w postaci małej żółtej kuli błyskającej malutkimi piorunami. Ich oczom ukazała się sala tronowa. Przy przeciwległej ścianie na podwyższeniu stał dębowy tron nadszarpnięty zębem czasu, ale wciąż w dobrym stanie. Do niego prowadził niebieski dywan. Równolegle do tkaniny ustawione były długie drewniane stoły, z czego jeden leżał przewrócony. Przy meblach stały dwie całe ławy i dwie skrócone o połowę. Sala mogła pomieścić całą drużynę wojów na uczcie. Po obu stronach ścian wymurowano kominki, które ocieplały kasztel. Wszędzie wisiały niebiesko zielone zdobnicze tkaniny. Skierowali się na schody po prawej stronie. Drugie identyczne prowadziły na górę po lewej stronie. Mijając talerze i półmiski, weszli na drewniane stopnie. Dante bacznie mierzył każdy swój krok. Schody jednak wykonano z bardzo solidnego drewna i dobrze zakonserwowano. Nawet nie skrzypnęły pod ciężarem odwiedzających. Na piętrze przez całą długość przechodził korytarz ozdobiony zielonym dywanem i kilkoma komódkami. Po obu stronach zaś znajdowały się komnaty. Dante otworzył pierwszą z nich. W środku ujrzeli kwadratowy pokój z dwuosobowym łożem niebieskiej barwy, stolik z krzesłem, komodę, lustro i szafę. Nie wyglądał na komnatę właściciela warowni. Dante miał się cofnąć, gdy poczuł czubek czegoś ostrego na plecach. Zhalia również zamarła.
– Czego tu szukacie? – zapytał nieznajomy.
– Malorego i White'a – odpowiedzieli chórem.
Nieznajomy pozwolił się odwrócić. To nie był obcy, to było dwóch mężczyzn dzierżących miecze skierowane w ich piersi.
– Pan Dante! Pani Zhalia! – zawołali.
Towarzysze rzucili się na szyje przyjaciół.
– Jak dobrze was widzieć! Tyle czasu! Prawie rok! Co was tu sprowadza? Nie czekajcie! Nie będziemy tak o suchym pysku! Cathy!! Choć!
Ze środkowej komnaty wychyliła się nastolatka o krótkich złocistych włosach. Uśmiechnęła się na widok Dantego i Zhalii. Z radością ich przywitała.
– Cathy! Leć do spiżarni i przynieś butelkę wina, albo lepiej dwie.
– Tak jest! – i pobiegła na dół.
Malory poprowadził ich do komnaty, z której wyłoniła się uprzednio dziewczyna. Komnata była podobnej długości, lecz dwukrotnie szersza. Stało tu wielkie podwójne łoże z baldachimem, bogato zdobiona toaletka, drewniana bania do mycia, stół z czterema krzesłami, skrzynia ze złotymi okuciami i komody. Na ścianie wisiał obraz brodatego szkockiego górala w tradycyjnym kilcie dzierżącego wielki dwuręczny miecz. Oświetlenie dawał okrągły żyrandol z zapalonymi świecami. Obok łóżka stał jeszcze jeden mebel. Drewniane łóżko z barierkami wyściełane szkarłatnymi poduchami. We wnętrzu gaworzyły sobie dwa małe dzieciaczki. Dante i Zhalia od razu pobiegli do łóżeczka. Wzięli na ręce maleństwa i ze łzami w oczach przytulali. Prawie roczne maluchy rozpoznały swoich rodziców. Dante trzymał na rękach dziewczynkę o włosach ciemnych odziedziczonych po matce. Chłopiec na rękach Zhalii ewidentnie miał mieć fryzurę po ojcu.
– Cześć mój mały Fabrizio – przytuliła Vale'ka mocno swoje dziecko.
– Witaj mała Rosalio – tak samo postąpił Dante. Wymienili się bliźniakami i tak samo się przywitali. Po chwili radości i łez do komnaty przyszła Cathy.
– Wino już gotowe – wskazała pokój naprzeciwko.
Przenieśli się. Malory i White przerobili tę komnatę na jadalnię. Stał tu stół i dwie przerobione ławy, dlatego na dole dwie były takie krótkie. Znajdowały się tu też szafki na naczynia i kielichy. Malory wyjął z jednej z nich srebrne kielichy. Gdy się tu znaleźli srebrna zastawa zaszła śniedzią, ale udało się ją wyczyścić i doprowadzić do pierwotnego stanu.
White polał wino, które spoczywało w piwnicznej spiżarni tej warowni. Rocznik tysiąc pięćset dziewięćdziesiąty trzeci. Zasiedli wokół stołu. Dante z Rosą na kolanach, a Zhalia z Fabrim.
– Jak nas znaleźliście? – spytał Malory.
– W grocie Casterwillów znalazłem książkę, w której otoczyliście kółkiem zdjęcie tej warowni – odparł Dante.
– A wy? Jak tutaj dotarliście? Spirala Krwi kontroluje przecież cały świat – dopytała Zhalia.
White wziął łyk wina. Rozpoczęła się opowieść po przybyciu Cathy do groty Casterwillów:
„Starszy obrońca siedział przed kominkiem. Czytał 'Legendy prawdziwe – Król Artur'. Do salonu weszła złotowłosa dziewczyna.
– Panie Malory? Mogę coś jeszcze zrobić? – zapytała nieśmiało.
– Nie drogie dziecko. Idź, odpocznij – odpowiedział.
– Spałam dziś dużo i mi się nie chce...
– Zaczerpnij powietrza przy klifie. Za kwadrans pokażę ci Ostry Mróz.
Dziewczyna kiwnęła i krętym tunelem trafiła do dużego jeziora, z którego wystawała masa głazów. Podążyła ścieżką obok tafli wody i przy ujściu owiała ją chłodna bryza. Wyszła dalej, starając się nie zamoczyć butów. Usiadła na krawędzi. Nogi luźno zawisły nad morzem. Brała głęboki wdech i płytko wydychała. Uwielbiała morskie powietrze. Wpatrzona w fale nie dostrzegła zniekształconych cieni rzucanych przez kilka klęczących postaci na szczycie ściany.
– Mamy ich – syknął ten z lornetką wpatrujący się w dziewczynę.
– Przekaż Eurtowi – wskazał środkowy tego trzeciego. Tamten zasalutował i pobiegł.
White kończył porządkowanie książek na półce. Najważniejsze oznaczał żółtą odblaskową nalepką. Usłyszał pukanie. Pociągnął za pochodnię, a kawał litego kamienia się odsunął. Przed nim stanął zdyszany ksiądz.
– Lucian? Ty tutaj? – White się zdziwił.
– Słuchaj! Grupa ubranych w garnitury rozpytuje o was po całej wsi. Kilku już powiesili za brak współpracy.
– To musi być Spirala – wbiegł do salonu – Malory! Zabierz maluchy w bezpieczne miejsce. Spirala może nas odkryć! Gdzie Cathy?!
Starzec nie zdziwił się na widok księdza. Wskazał tunel ku klifowi. White kiwnął i pobiegł tam. Drugi obrońca zaś wszedł do pokoju dziewczyny. Złapał jednego malca i włożył do kołyski, a potem drugiego. Rozejrzał się i chwycił jeszcze ramkę z całą rodziną Lambertów, którą Cathy dostała od White'a, gdy ten poszedł przeszukać ich mieszkanie. Wrócił do części salonowej i podszedł do kominka. Przekręcił figurkę pierwszej Pani Jeziora. Kominek szczeknął i się obrócił. Pojawił się przewiew z kanału wentylacyjnego. Obrońca z malcami skorzystał z wyjścia awaryjnego, którego nie używali od lat. Zaraz za nim ceglana konstrukcja wróciła na miejsce.
Tymczasem White wpadł na ścieżkę wokół jeziora. Zawołał Cathy. Dziewczyna szybko odpowiedziała zaniepokojona tonem głosu opiekuna.
– Uciekamy! Spirala może być blisko...
Od strony, z której przybiegła Cathy, na linach wpadli niczym komandosi czarno ubrani w garnitury łowcy Spirali. Rozległy się zaklęcia.

White rzucił dziewczynę na ziemię. Zaklęcia minęły ich o włos. Obrońca wyjął amulet do przywołania tytana. Klątwa Śmierci jednak wytrąciła mu go. Zaklął pod nosem. Podniósł się i Stalową Sferą zatrzymał zaklęcie.
– Uciekaj! – wrzasnął do dziewczyny.
Cathy nie trzeba było dwa razy powtarzać. Puściła się biegiem w kierunku salonu. Dwa zaklęcia ją minęły, trzecie trafiło i wytrąciło z równowagi. Nadepnęła na mokry kamień i poślizgiem wpadła do jeziora. White wyjął miecz i rzucił Ostry Mróz. Fanatyk padł. Przewaga wciąż była po stronie Spirali. Rzucili salwę zaklęć. Tarcza White'a prysła. Sam został odepchnięty. Oszołomiony przez kilka sekund został związany walką w zwarciu. Pierwszy fanatyk wytrącił mu miecz, a drugi odkopał daleko. Trzeciego zablokował i wysłał Pustkę, zaklęcie o potężnej sile, w Czwartego. Ostatni kopnął go mocno w piszczel. White zgiął się i wykorzystując to, Pustkę posłał między nogi dwóch. Siła rażenia jednak dosięgła i jego wyrzucając obrońcę za przeciwników. Dwaj nietknięci fanatycy dopadli do niego, gdy jeszcze leżał i przydusili. Fanatyk raz po raz uderzał go w twarz. Cathy będąc przy drzwiach do salonu, odwróciła się zaniepokojona. Zobaczyła obrońcę masakrowanego przez spiralowca.
– Nie!!! – wrzasnęła, ale fanatyk miał zajęcie.
Ręce drżały jej. Pojawił się w jej wyobraźni strumień światła lecący przed siebie. Wyciągnęła dłoń. Burza Błysków z zawrotną prędkością trafiła Fanatyka, wypalając mu dziurę w piersi.
– Udało mi się! – pisnęła.
White pozbawiony ciężaru szybko obrócił się i z pozycji lekkoatlety biegacza wystartował. W locie chwycił miecz, dopadł do drzwi i razem z dziewczyną zabarykadowali je od środka. Ksiądz Lucian już opuścił grotę. Dopadli do kominka i powtórzywszy ruchy Malorego, wbiegli w tajny tunel ewakuacyjny. Chwilę później drzwi eksplodowały na tysiące kawałeczków, a następnie regał przykrywający główną drogę. Za przejścia wyszedł wielki blondyn o błękitnych oczach.
– Psiakrew! Spóźniliśmy się – za jego pleców wyszło trzech fanatyków – Tchórze otrzymają tęgie baty. Tak się bać iluzji. Przeszukać grotę!

Kilkanaście godzin później...
Srebrzysta tarcza chyliła się do horyzontu. Terenówką zjechali na drogę gruntową w las. Las opatulała mgła gęsta, że nawet samochód odczuwał opór. Świerki delikatnie poruszały się zgodnie z podmuchem wiatru. Ciemną trasę oświetlały jedynie reflektory wozu terenowego ledwie przebijające się przez pierwsze warstwy mgły. Cathy spała oparta o szybę. Malory i White jechali w ciszy, aby nie pobudzić dziewczyny, czy maluchów. Droga pokryta żwirem się zakończyła. Dalej jechali na przełaj po trawie. Po kwadransie dojechali do płytkiej rzeczki. Koła rozchlapały wodę na wszystkie strony. Pod wzniesieniem się zatrzymali. Malory wysiadł i otworzył drzwi od strony dziewczyny. Delikatnie pogłaskał po głowie i szepczącym głosem obudził. Cathy przetarła zamglone oczy. Wysiadła z samochodu. Burza Błysków White'a i Malorego oświetlały tylko malutki obszar. Mgławica ograniczała widoczność do dziesięciu metrów.
– Musimy wejść na wzgórze ponad tę przeklętą zasłonę – nakazał White.
Znaleźli kamienną ścieżkę. Szło ciężko z powodu zniszczonych i wystających kamieni. Wynieśli się ponad mgłę. Ich oczom ukazały się upiorne czarne zarysy twierdzy na tle. Błysnął piorun, rozświetlając niebo. Cathy poczuła ciarki.
– Strasznie tu... – szepnęła zaniepokojona.
Malory i White milczeli. Starszy rzucił Burzę Błysków nad czarny kształt. Zaklęcie zgasło, nim dotarło do muru.
– Zamek otoczono zaklęciem ochronnym – wywnioskował Malory.
Podeszli pod bramę i natychmiast ogarnął ich mrok. Zaklęcie, które im towarzyszyło, zgasło. Krata była podniesiona. Weszli. Po obu stronach wisiały pochodnie. Mężczyźni zdjęli je z żelaznych uchwytów. Rozpadały się w dłoniach, ale zapłonka była w dobrym stanie. Zapalniczka szybko rozpaliła ogień. Blask płomieni rozświetlił ściany. Weszli na czarny dziedziniec i wtedy rozpoczęła się burza.
– Coś tu jest nie tak. Cathy, trzymaj się blisko.
Zapłonęło zielone światło w domu dziedzica. Niepewnie ruszyli to zbadać. Przed budynkiem zatrzymali się, wpatrując w okna. Nic tam nie było. Postanowili wejść. We wnętrzu płonęły zielonym ogniem świece i pochodnie, a także ogień w kominku. Dwa równolegle ustawione stoły z rzędami ław pokryte były srebrną zastawą. Obrońcy trzymali miecze w pogotowiu. Nagle trzasnęły drzwi, samoczynnie się zamykając. Zgasły ich pochodnie. Przeraźliwy krzyk i metaliczny łoskot dobiegł ich uszu. Nad tronem uniosła się zielona zjawa pokryta obdartą szatą, dzierżąca miecz w obu skutych łańcuchami wychudzonych dłoniach. Miejsce twarzy rozpływało się, zostawiając wyłącznie czerwone świecące oczy. Zawyła ponownie.
– Przybądź Strażniku! – przywołał tytana jeden z obrońców.
Cathy z kołyską dopadła drzwi, próbując je otworzyć. Zatrzaśnięte na głucho. Nagle zabłysnęły zielenią i wystrzeliły z nich łańcuchy, oplatając dziewczynę. Koszyczek z maluchami upadł na ziemię. Malory rzucił się na pomoc. Ciął ogniwa, ale szczerba nie pojawiła się na metalu, a na mieczu. Złapał żelastwo i pociągnął. Nic z tego. W tym czasie na White'a rzucił się stwór. Miecz długością dorównywał potworowi, mimo to posługiwał się nim z lekkością. Obrońca uchylił się, a Strażnik uderzył z flanki. Przeleciał przez niego. Stwór nabrał szarej barwy i mglistej formy. White ciął płasko, ale ostrze przeniknęło wroga. Rywal znikł w iskrach i nagle pojawił się za Obrońcą, tnąc niewyobrażalnie szybko. Strażnik zdążył skoczyć na swojego właściciela. Trafiony, przetransformował się w wiązkę energii, która wróciła do amuletu. White poturlał się pod ławę, uderzając w nią głową. Przy drzwiach łańcuch coraz ciaśniej oplatał dziewczynę. Malory na próżno próbował zaklęć. Stwór znikł w błysku. W mgnieniu oka pojawił się obok starszego obrońcy. Ciął płasko na wysokości szyi. Nie dokończył ruchu, gdyż latający talerz trafił go w plecy. Odwrócił się w kierunku, skąd nadleciało naczynie. Malory wykorzystując energię obrotu, ciął skośnie od biodra po bark. Upiór zawył metalicznym głosem. Już się odwracał, gdy nadleciał półmisek. Wtedy przyjął postać niematerialną i ruszył na White'a. Obrońca chwycił dużą tackę i niezdarnie strącił nią dwa talerze kielich i pojemniczek z solą, która posypała się po podłodze.
– Po prostu świetnie! Pech w walce na pewno mi pomoże – i zaklął.
Upiór przyjął materialną formę i uderzył znad głowy. Taca, którą rzucił White, została przecięta w połowie. Zaskoczony obrońca musiał się uchylić.
– Może by cię tak paskudo oślepiło – warknął i zgarnął z podłogi rozsypaną sól, tyle ile mógł i cisnął w twarz upiora.
Potwór zawył boleśnie, czego White się nie spodziewał.
– Sól! Chyba wschodnioeuropejskie ludy używały jej do odstraszania upiorów! – krzyknął radośnie i chwycił kolejną porcję.
Upiór się otrząsnął i przyjął niematerialną postać. Odwrócił się w stronę Malorego mocującego się z łańcuchami trzymającymi nogi, ręce i tułów Cathy w ciasnym ścisku.
– Nie skończyłem z tobą! – wrzasnął White i chowając miecz, wziął drugą garść soli. Pobiegł w stronę upiora. Malory tym razem czujniejszy przeskoczył nad dziewczyną i w gotowej pozycji bojowej czekał na stwora. Upiór jednak miał inny cel. Bardziej nieruchomy. Nie złożył się do uderzenia ani do cięcia. Trzymając miecz prostopadle do ziemi, szykował pchnięcie. White cisnął w niematerialną postać upiora. Wystarczyło. Zawył, wracając do materialnej postaci, a tylko na chwilę. Wściekły potwór zakręcił się jak śmigło i kontynuował ten ruch, trzymając wyciągnięty przed sobą miecz. Obrońcy musieli odskoczyć w tył, aby zejść z zasięgu broni. Ruszył na White'a. Obrońca musiał się cofać. Malory strzelił Ostrym Mrozem. Upiór zatrzymał swój wirujący atak. Posłał zaklęcie ponownie. Potwór nie zareagował. Poleciała Pustka i eksplodowała w chmurze dymu. Potwór stał, jak stał.
White poszukał na stole innego naczynia. Znalazł jeszcze jedno.
– Zginiesz poczwaro? – i piruetem uniknął ostrza, które przecięło drewniany blat jak masło.
Upiór ciął płasko z lewej. White przeskoczył na stół. Stwór trafił mebel z taką siłą, że drewno upadło na bok, strącając White'a pod nogi upiora.
– Łap to kanalio! – cisnął całym pojemnikiem soli w twarz stwora.
Miecz wypadł z rąk potwora. Chwycił się on za głowę w szale bólu i wściekłości. White ledwie podniósł broń Upiora i wbił go w pierś. Rozległ się metaliczny łoskot i potwór, wyginając się w mostek, rozpadł się w powietrzu. Ogarnęła ich ciemność, gdy zgasły zielone płomienie. Cathy wstała wolna od upiornych łańcuchów.
– Jak często takie przygody przydarzają się łowcom – łapiąc oddech, spytała Obrońców.
– Zapewne często – odparli – Burza Błysków! – pomieszczenie rozświetliło się normalnym światłem. Na miejscu śmierci potwora coś błysnęło. Pierwsza dostrzegła do Cathy. Zaciekawiona podniosła znajdźkę. Zamknęła oczy, a ból pojawił się w jej umyśle. Skuty łańcuchami upiór wył i szarpał się w jej głowie. Nie wytrzymała takiej kakofonii przeraźliwych dźwięków. Upuściła amulet. Natychmiast uspokoiło się. White dostrzegł to i sam podniósł amulet. Tytan nie połączył się z nim, ale też nie wywołał takiego efektu, jaki miała nieszczęście poznać Cathy.
– Idziemy na górę do pokojów sypialnych – nakazał Malory.
Na piętrze przebadali wszystkie komnaty i zapalili większość pochodni. Postanowili, że tej nocy prześpią się w jednej komnacie.
Następnego dnia obudzili się bez żadnych niepokojów. W świetle dnia wyglądało tu o niebo lepiej. Wystarczyło tylko posprzątać cały bałagan. Rozdzielili sobie komnaty i przydzielili początkowe obowiązki”.

– Od tamtej pory tu mieszkamy. Dość spokojnie tu. Jesteście drugą grupą zwiedzających od kilku miesięcy. Jednak burze tutaj są potężne. Trzy dni temu, jak się rozległy huki... A jak wicher dudnił, aż drzwi frontowe nam wyrwało z zawiasów – dokończył historię Malory.
– Widzę, że wam tu się przyjemnie żyje – stwierdził Dante.
– Nie jest źle, parę rzeczy odnowiliśmy, coś nieco uporządkowaliśmy i jest przytulnie.
– A parter? – spytała Zhalia.
– Zamierzamy go odnowić, ale dużo pracy mamy przy naprawie dachu. Padł na pół jak Titanic.
– A ten amulet? – spytał Dante.
– Wiesz... Holotomu nie da się kupić w każdym sklepie – ironizował White.
Dante sięgnął do plecaka i wyjął magiczny komputer. Postawił na stole i otworzył. Przywitał ich kobiecy głos. White pokiwał głową i zdjął amulet z szyi. Holotom odezwał się.
–Upiór, typ: nieznany, atak: pięć, obrona: sześć, zdolność specjalna: Upiorny Skowyt – wyrecytował.
– Typ nieznany? – jęknęła Zhalia.
– Światy coraz bardziej się przenikają i przychodzą nowe tytany z Huntika – poinformował Dante.
– Co wyście porabiali przez ten czas panie Dante? – zapytała Cathy – A Lok?
– Odkrywaliśmy nowe lądy – rzucił z przekąsem – Ratowaliśmy się – spojrzał na Zhalię – A teraz szukamy sposobu na Rassimova – machnął
ręką – A Lok? Żyje i ma się dobrze w Chantily.
– A co z Lucianem z waszej historii? – dopytała Zhalia.
– Skończył jak wszyscy z tamtego miasteczka – White przejechał palcem po swoim gardle.
– Chyba czas na nas – powiedziała Zhalia, wpatrując się w niebo za oknem.
– Tak od razu? Może prześpijcie się tu kilka dni albo chociaż tę noc? – zaproponował Malory.
Dante i Zhalia popatrzyli po sobie, a potem po dzieciakach na kolanach. Zgodzili się.
– A więc pokażmy wam waszą komnatę – i wszyscy wstali.
Najlepszy łowca Fundacji i jego żona postanowili odpocząć kilka dni w zapomnieniu. Tak dobiegł końca dzień, w którym rodzina Vale'ów znów była w komplecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz