Mrok Złotego Wieku Kroniki: Odkrycie Karczemne Opowieści
Mrok Złotego Wieku XXI Karczemne Opowieści

16 stycznia 2017

XXI 1 "Starcie z mgłą"


"Starcie z mgłą"


Granatowy van zajechał na przydrożny parking umiejscowiony przed czteropiętrowym blokowiskiem. Zgasły jego światła i całkiem zapadł zmrok. Czarne niebo skryło za chmurami jedyne źródło światła jakim był księżyc. Okolicę spowijała unosząca się lekko nad ziemią szara mgła. Poruszała się powoli mimo ciszy wiatru.
Z pojazdu wyszły dwie postacie.Jedna o posturze muskularnego mężczyzny ubrana w czarną szatę skrojoną tak, aby dół nie przeszkadzał w wykonywaniu dynamicznych ruchów. Poprawił sztywne osłony na ramionach, na których widoczne były wyryte znaki. Drugą postacią była drobniejsza od niego i znacznie szczuplejsza kobieta odziana w identyczny strój tylko zamiast luźnych spodni nosiła elastyczniejsze i dopasowane legginsy. Oboje stanęli z tyłu samochodu, a mężczyzna otworzył bagażnik. Sporą przestrzeń transportową zajmowały dwie czarne podłużne skrzynie ze srebrnym znakiem. Otworzył walizkę przy lewej stronie samochodu. W środku leżał podłużny przedmiot schowany w czarnym opakowaniu. Podał go kobiecie, a następnie ze skrzyni wyjął trzy kule wielkości pięści, które również przekazał towarzyszce oraz srebrny dwulufowy pistolet przypominający rewolwer. Następnie zajrzał do drugiego pojemnika i stamtąd wyjął podobny podłużny pakunek tylko dłuższy i szerszy, oraz takie same kulki i broń. To zatrzymał dla siebie. Zamknął klapę i przytroczył do pasa podłużny przedmiot. Srebrny oręż zawiesił w przystosowanym do tego miejscu na pasie zawieszonym od lewego barku po prawe biodro. Kule włożył w małe torby na tym pasie. Przygotowani rozejrzeli się dookoła. Po drugiej stronie ulicy mgła była najgęstsza. Tworzyła niemal nieprzenikalną ścianę. Obszar na końcu ulicy również pozostawał zagadką.
– To tutaj ostatnio dochodzi do zaginięć – poinformował mężczyzna lekko zachrypniętym głosem. Kobieta wyjęła coś małego i podłużnego z kieszeni szaty. Była to mała fiolka z ciemną substancją. Podała go mężczyźnie, który spojrzał na nią z miną smutnego kotka.
– Muszę? – spytał z nieukrywaną nadzieją w głosie.
Kobieta w odpowiedzi wcisnęła mu eliksir w dłoń nie dając nawet szansy na wymiganie się. Odkorkował pojemniczek i zamykając oczy wypił wszystko jednym haustem. Okropnie go wykrzywiło jakby przeżywał wewnętrzne katusze. Potrząsnął gwałtownie głową wystawiając język na zewnątrz. Jego uszy zatrzepotały, a źrenice oczu zwęziły się w malutkie szparki.
– Cholera! Nienawidzę tego! – wycharczał przecierając ślepia – Aż mnie oczy palą!
– Nie marudź i nie wrzeszcz tak, bo nam potwory przepłoszysz – powiedziała szeroko uśmiechając się – Chodź już.

Para podeszła do łąki. Kobieta wyjęła jedną z kul, która miała niebieski pierścień i cisnęła ją w głąb ściany mgły. Rozległ się trzask rozlatującej się kulki i ciszę rozdarł potworny ryk. Mężczyzna wyjął z przymocowanej do pasa pochwy bastardowy srebrny miecz z wygrawerowanymi runami, a jego towarzyszka wyjęła swój mniejszy jednoręczny oręż. Wspomagany eliksirem dostrzegł niewielki ruch na skraju pola widzenia. Rzucił tam swoją petardę z niebieskim pierścieniem. Wybuchła rozsypując na wszystkie strony malutkie skrawki srebra. W tamtym miejscu zmaterializował się humanoidalny stwór. Stał zgarbiony na ugiętych łapach. Ciało przypominało ludzki szkielet pokryty cienką warstwą skóry. Na czole znajdowała się błyszcząca płytka, która teraz świeciła się imitując światło latarni. Niżej patrzyły się na nich okrągłe czarne ślepia. Paszczę zdobił rząd wystających spróchniałych zębów. Rozłożył szeroko zakrzywione chude łapy zakończone czterema pazurami. Ryknął i skoczył do przodu już nie kryjąc się we mgle. Mężczyzna ugiął się przed atakiem potwora i ciął go poniżej pasa. Przeciwnik zawarczał z bólu, a z rany na wysokości brzucha popłynęła szkarłatna ciecz. Stwór jednak nie ustępował i skoczył do kolejnego ataku. Zaatakowany odskoczył do tyłu odciągając uwagę bestii. Kobieta wykorzystała upór z jakim atakował jej towarzysza przeciwnik i bez przeszkód wbiła swój miecz w kark potwora. Ryczał próbując nieporadnie wyjąć wbity oręż, ale budowa ciała mu to skrzętnie uniemożliwiała. Mężczyzna pchnął bestię w gardło. Zacharczał, splunął krwią i padł na ziemię w śmiertelnych drgawkach. Oboje wyciągnęli swoją broń i pośpiesznie rozejrzeli się dookoła. Znowu pomógł wspomagany przez eliksir wzrok mężczyzny. Cisnął petardą w dostrzeżony ruch. Bardzo blisko zmaterializowały się dwie takie same bestie. Nie czekając na atak rzucił kolejną tym razem z czerwonym pierścieniem prosto w dwóch przeciwników. Kula eksplodowała płomieniami, które objęły oba potwory. Wrzeszcząc i rycząc szamotały się, aż po chwili padły na ziemię, a ich skóra stała się czarna i rozsypała się w proch. Jednak to nie był koniec. Tańczące światła uniemożliwiły dostrzeżenie jeszcze jednego poruszającego się wraz z mgłą potwora. Wyskoczył ujawniając się na sekundy przed ciosem. Celem była kobieta. W tej sytuacji ukazane zostało jej wyszkolenie. Instynktownie rzuciła się poza zasięg łap potwora, jednak on był w dogodniejszej sytuacji, atakując z zaskoczenia i sięgnął jej ramienia pazurami rozdzierając jej skórę. Mężczyzna ciął w poprzek z wymachu, jednak zbyt wolno, aby stwór nie zdążył się cofnąć. Wyskoczył w kontrataku i był bliski szczęścia, gdyby nie kobieta, która wystrzeliła z srebrnego pistoletu prosto w głowę bestii. Mężczyzna dokończył dzieła odcinając łeb oszołomionego potwora. Przeczesał szybko okolicę w poszukiwaniu kolejnych potworów, ale żadnych nie dostrzegł. Podszedł do kobiety trzymającej się za ramię.
– Nic Ci się nie stało? – spytał pomagając jej wstać z ziemi.
– Nie, tylko mnie drasnął  – stwierdziła chowając pistolet.
Mężczyzna miał inne zdanie patrząc na coraz obficiej krwawiące trzy pasy.
– Jedziemy do Amarin – poinformował prowadząc kobietę do samochodu.

Nim wszedł do środka spojrzał jeszcze na kupki popiołu. Wyjechał vanem z parkingu i ulicą poety dojechał do szaro‐czarnego budynku przychodni. Zaprowadził tam kobietę. Minęli rejestrację i poszli w prawy korytarz, na której znajdowała się winda. Weszli do niej i nacisnęli środkowy przycisk. Drzwi zamknęły się, a kobieta zawołała niejakiego Alberta. Wtedy z podłogi wyłoniła się blada i półprzezroczysta postać mężczyzny w czarnym smokingu. Wyglądał jakby był około sześćdziesiątki. Spojrzał na nich wzrokiem przywodzącym na myśl dziewczynkę wpatrującą się w słodkiego króliczka, aczkolwiek, sam wyraz twarzy nie zdradzał żadnych emocji. Tak samo obojętny był jego głos. Mówił elegancko i formalnie.
– Ostatnio nader często raczę państwa tu widywać. Kłopoty na polowaniach?
– W pewnym sensie. Ciężko ostatnio robić rozeznanie w sytuacji, bo strasznie agresywne się stały te potwory – wyjaśnił mężczyzna.
– Zbyt roztropni się wydajecie. Może się to źle skończyć – rzekł tonem nauczyciela karcącego ucznia. Winda ruszyła w dół. Przejażdżka trwała krótko. Drzwi otworzyły się z charakterystycznym piknięciem. Przed nimi ukazał się korytarz przypominający bardziej opuszczony psychiatryk, aniżeli nowoczesną przychodnię. Po obu stronach znajdowały się masywne drewniane drzwi w większości zabite deskami. Udali się do pierwszych niezamkniętych wrót. Otworzyły się ukazując pomieszczenie szpitalne. Znajdowały się tam dwa rzędy łóżek, drewniany stół i kilka filarów podtrzymujących strop. Miejsc dla rannych widocznie było więcej niż aktualnie tam przebywających. Był tam jeden karłowaty i krępy mężczyzna leżący na drewnianym stole, oraz drugi o przeciętnej posturze. Przy tym drugim uwijała się dziewczyna, która na dźwięk otwieranych drzwi odstąpiła od nieprzytomnego mężczyzny. Wyprostowana ukazała swój wzrost w całej okazałości. Kobieta i mężczyzna byli wyżsi od przeciętnego człowieka, jednak ta dziewczyna przewyższała ich o głowę. W tym miernym oświetleniu płomieni kilku lamp przypominających te z czasów wiktoriańskich wciąż dało się dostrzec jej niemal śnieżną cerę niepasującą do warunków w jakie panowały w sali. Bardzo długie włosy o barwie bladego złota komponowały się z jej białą szatą. Najbardziej jednak przykuwał uwagę element wystający spomiędzy prostych włosów po biodra. Długie i spiczaste uszy. Nie wyglądała na starszą niż osiemnaście lat. Radośnie powitała przybyłych
– Jitav Mirosław i Margaret. Latarnik was zaatakował? – rozpoznała natychmiast po rzuceniu okiem na ranę kobiety.
– Cześć Amarin! Nawet czterech, ale młodych, bo inaczej to nas by tu nie było – wyjaśnił mężczyzna.
Dziewczyna zebrała z stolika flakonik w kształcie łzy, a z drewnianej szafki wyjęła nici i bandaże. Posadziła Margaret na łóżku i przystąpiła do szycia. Najpierw polała ranę zawartością buteleczki przez co kobieta zagryzła wargę, gdy silnie zapiekło. Dziewczyna zajęła się szyciem. W tym czasie Mirosław podszedł do stołu z karłowatym choć potężnie zbudowanym mężczyzną. Dokładnie obejrzał ciało i zapytał:
– Czy wiesz coś więcej o zgonie tego krasnoluda?
Dziewczyna odpowiedziała bez przerywania operacji
– To samo co innym. Wypompowany z krwi do cna. Ma jeszcze jakieś zniekształcenia gardła, ale to muszę jeszcze sprawdzić.
– Jak stracił zęby? – dopytał nie widząc śladów pobicia.
– Sama chciałabym to wiedzieć – wzruszyła ramionami.
– Jak się czegoś dowiesz to daj nam znać. Nie daj się zwieść uszkodzeniom przełyku. Krasnoludy gustują w dużych ilościach mocnego trunku – ostrzegł odchodząc od stołu.
– To ja tu jestem medyczką i znam się na obrażeniach, a nie ty – prychnęła.
– Ale to ja tępię tych, którzy te obrażenia zadają – uśmiechnął się dziarsko i zaplótł ręce na piersi.
– Oj wy ludzie – wyszeptała kręcąc głową – I gotowe! – wstała od kobiety i zaniosła akcesoria medyczne do komody.

Pożegnali się z Amarin i wrócili do Alberta, który wywiózł ich na parter przychodni. Opuścili budynek i samochodem skierowali się do ulicy urzędników, na której dotarli do świateł odbijając na prawo wzdłuż zalewu, aż do kapliczki. Dalej drogą na wschód skręcili za sklepem spożywczym i żwirówką dotarli do domu osadzonego na sporych rozmiarów działce. Brukowanym podjazdem wjechali do garażu, którego bramy otworzyły się automatycznie. Schowali zamknięte skrzynie i opuścili garaż przez drzwi prowadzące do ganku. Zdjęli wierzchnie ubrania i po ciemku przeszli do pokoju zaraz przy wyjściu. Zapalili światło. Znajdowali się w pomieszczeniu pełniącym funkcję biblioteki. Trzy ściany zajmowały regały z masą przeróżnych książek. Przy tej jednej nie pokrytej półkami stały dwa brązowe fotele i drewniane biurko. Kobieta wykonała tajemniczy gest dłonią szepcząc niezrozumiałe słowo. Cicho bez skrzypnięcia fragment regału cofnął się i schował za inny. Otworzyło się przejście w dół po spiralnych schodach. Chwilę spędzili na dole, a gdy wrócili w drzwiach powitał ich siedzący czarny kot z błyszczącymi czerwonymi ślepiami.

6 komentarzy:

  1. cześć. : )

    tak na szybko:

    1. zły zapis dialogów. dywiz zamiast pół-pauzy albo pauzy. brak akapitów. brak odstępów pomiędzy dywizem a słowem.

    2. brak akapitów.

    treść i inne takie ocenię jutro.

    pozdrawiam serdecznie,
    graf zer0.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć
      Oczywiście zapraszam do dalszej lektury i oceny.
      Bardzo chciałbym się dowiedzieć, jak dokładnie mają wyglądać dialogi. Nie zwracam specjalnej uwagi przy czytaniu książek na oznaczenia dialogów i myślałem, że to jest dobrze. Poprawię odstępy wieczorem, a czym są te pół-pauzy i pauzy, i do czego służą?

      Usuń
  2. Ogółem wiele osób myli myślnik z dywizem. Dywiz, najkrótsza kreska, służy do łączenia wyrazów. Czarno-biały i tak dalej.
    Natomiast pół-pauza albo pauza to te dłuższe. Możliwe do uzyskania chociażby przez kombinację na klawiaturze, bodajże ctrl/alt + 0150/0151 na klawiaturze numerycznej. Służą do dialogów, z obu stron.
    Warto o tym poczytać na Internecie, bo zdaję sobie sprawę z tego, że mogę kiepsko tłumaczyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak obiecałem, tak zrobiłem, ale z opóźnieniem. Życie karze.

    Poszukaj osoby, która będzie sprawdzać Twoje teksty. Serio, przyda się.
    Sam nie znam się na pisaniu, mam przeciętny warsztat, ale parę rzeczy wychwyciłem.

    Powtórzenia. Jak piszesz, że kobieta wyciągnęła mały przedmiot, to nie musisz potem dodawać, że chodzi o małą fiolkę. Wystarczyłoby same słowo "fiolka", bo z reguły to raczej coś mniejszego.
    Materializujące się potwory.
    Warto szukać synonimów na Internecie.

    Styl.
    Koniec tego rozdziału to "zrobili, poszli, pojechali, blablabla", co wygląda, jakbyś jak najszybciej chciał skończyć ten tekst.
    Mam wrażenie, że przesadzasz z czasownikami. Jest ich trochę zbyt dużo w moim odczuciu.
    Ogółem nie piszesz źle, co to to nie. Po prostu potrzebujesz szlifów.
    Poczytaj o interpunkcji, nader często gubisz przecinki. Jak czytasz książki, to zwracaj uwagę na znaki interpunkcyjne, na konstrukcję zdań, zapis dialogów i tak dalej.
    Żeby dobrze pisać trzeba pisać dużo i jeszcze więcej czytać.

    Kwestia logiki:
    W jednym momencie stwory pojawiły się bardzo blisko i koleś rzucił wybuchającą kulką, czego efektem była kulą ognia. Nie wydaje Ci się, że płomienie mogły liznąć także mężczyznę?

    O, właśnie. W opowiadaniach "ci, twoje" i inne zwroty grzecznościowe piszemy małą literką.

    Pozdrawiam serdecznie,
    graf zer0.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo fajnie to rozpisałeś. Faktycznie, takie szczegóły jak ten z fiolką są niepotrzebne, bo idzie się domyślić.
      Jeśli chodzi o interpunkcję to wiecznie mam z tym problemy. Odkąd tylko pamiętam je gubię i w sumie do tej pory nie wiem dlaczego, bo znam zasady.
      Co do końcówki to może coś w tym być. Nie cierpię wstępów, bo nie potrafię ich dobrze napisać. A to jest taki wstęp do całej historii, który w sumie tylko ukazuje, że potwory będą istotną częścią uniwersum i nie wiele ma to wspólnego z dalszym ciągiem. To chyba nawet spory błąd. Gdy czytałem o tym jak zacząć pisanie, to w większości odradza się prologi, itp. A i to iż zacząłem bez większego przygotowania (tylko luźne notatki, aby nie zapomnieć tego, o co w tym biega) ma zapewne na to wpływ. Dlatego też zająłem się drugą serią, gdzie już mam znacznie klarowniejsze spojrzenie na wszystko.
      Z czasem, może dojdę do właściwego poziomu.
      Wielkie dzięki, ze chciało Ci się rzucić na to okiem i dać mi lepszy podgląd sytuacji.

      Usuń
    2. Nie warto czytać o pisaniu samym sobie. Oczywiście, bardzo dobrze jest poznawać panujące zasady, o narracji, kreacji bohaterów et cetera, ale sam akt pisania powinien należeć tylko i wyłącznie do Ciebie. Nie próbuj przy tym naśladować kogokolwiek, po prostu pisz. : )
      W moim przypadku interpunkcja to kwestia intuicji. Nigdy nie mam pewności czy dobrze stawiam znaki dialektyczne, dlatego korzystam z usług osoby trzeciej, która sprawdza moje opowiadania.
      To z notatkami zależy od Ciebie. Ja rzadko kiedy cokolwiek rozpisuję. Wolę spontaniczność, bo plany mają to do siebie, że zazwyczaj nic z nich nie wychodzi.

      Usuń