Mrok Złotego Wieku Kroniki: Odkrycie Karczemne Opowieści
Mrok Złotego Wieku XXI Karczemne Opowieści

17 stycznia 2017

XXI 2 "Szkolna nuda"

"Szkolna nuda"



Czarny cień zakradł się cicho do dużego pokoju. Czerwone ślepia zlustrowały pomieszczenie. Najpierw spojrzały na okno gołębnika, skąd docierały na poddasze wczesne promienie słońca, a potem na łóżko, gdzie odkryta spała w błękitnej piżamie czarnowłosa dziewczyna.

Bezszelestnie mroczny kształt podsunął się pod drewniane ramy i zwinnie znalazł się na pościeli. Prychnął, czym zbudził kruczowłosą. Pogrążona w lekkim półśnie wpatrywała się w szkarłatne perły oczu bestii. To wystarczyło, aby jej serce gwałtownie przyśpieszyło, a mózg wszedł na wyższe obroty. Podniosła się z krzykiem niemal strącając czarne stworzenie i pośpiesznie szukając białych ręcznie wykonanych na drutach ciapach, zorientowała się w sytuacji.
– Ortiz! Ty mnie kiedyś o zawał przyprawisz! – Zganiła wskakującego na jej kolana czarnego kota z lśniącą, gładką sierścią.
Zwierzak tylko z zadowoleniem mruknął i przytulił łepek do jej ciała. Pogłaskała go i spojrzała na zegarek wiszący na błękitnym filarze tuż za ramą łóżka.
– Szósta dwadzieścia dziewięć? Ty to masz wyczucie – powiedziała do niego melodyjnym i delikatnym głosem, sięgając po telefon z ustawionym budzikiem, który leżał na jednej z półek między ścianą, a filarem.
Ortiz najwyraźniej zadowolony z wykonanego zadania zeskoczył z gracją na drewniane panele i opuścił pokój. Dziewczyna podeszła do okna, z którego rozpościerał się widok na podwórko, łąki i przecinającą je rzeczkę. Także widać było główną ulicę miasta, gdzie już teraz panował spory ruch. Zapowiadał się kolejny piękny dzień w maju. Uchyliła okno, aby wpuścić świeżego powietrza i wyszła z pokoju na długi kremowy korytarz. Z końca holu wpadało światło z podwójnych oszklonych drzwi prowadzących na taras, do których podeszła z racji, że obok była łazienka na wprost schodów. Pomieszczenie obłożono gładkimi płytkami w kolorach bieli, czerni i szarości. Dużą dwuosobową wannę oklejono czarną mozaiką. Światło zapewniało tu okno w dachu z południa i kilka ledowych lampek. Dziewczyna doprowadziła się do porządku w szczególności rozczesała długie po biodra krucze włosy. Przejrzała się jeszcze raz w lustrze i zadowolona z efektu wyszła z łazienki wprost na drewniane schody prowadzące od razu do salonu. Dominowała tu biel z dodatkiem jasnej szarości. Po przeciwległej stronie pomieszczenia stała szaro czarna narożna kanapa otaczająca dwa boki szklanego stolika. Na prawej ścianie meble zastąpiono półkami zbudowanymi na stałe, na których stały różne drobiazgi. Na dolnych jej częściach znajdował się sprzęt Hi Fi. Centralną część zajmował wiszący telewizor. Tuż obok stał kominek obłożony szarym kamieniem, a na skraju trzy wnęki pomalowane na szaro. Nad stolikiem wisiał kryształowy plafon ze szklanymi mackami otaczającymi tarczę. Między główną częścią, a schodami stał gładki czarny stół, nad którym wisiał potrójny żyrandol. Przy nim siedział mężczyzna o ciemnych brązowych włosach pokrytych siwizną. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat i gdyby ktoś zgadywał, wiele by się nie pomylił. Salon łączył się otwarcie z kuchnią, gdzie kończyła kanapki kobieta w wieku mężczyzny, lecz tu kasztanowych włosów srebro jeszcze nie zaatakowało. Dziewczyna usiadła przy stole, a Małgorzata przyniosła na tacy stos kanapek.

– Słyszałem krzyk. Ortiz znowu Cię obudził? – spytał uśmiechnięty Mirosław.
Dziewczyna kiwnęła odpowiadając również uśmiechem.
– Wyjeżdżamy na trzydniowe szkolenie policyjne. – Poinformowała kobieta. – Więc zadbaj o dom do naszego powrotu.
– Ale zawieziesz mnie do szkoły? – spytała błagalnie patrząc na ojca.
– Jasne, Zuziu – uśmiechnął się ponownie, nie przerywając pałaszowania kanapki.
Dziewczyna przekręciła oczami. Dopiero teraz zwróciła uwagę na zabandażowane ramię matki.
– Co tym razem? – spytała.
– Atak nożownika, nic nowego – odparła bez zastanawiania.
– Chyba czeka was emerytura, tyle razy z rzędu akcja z ranionym funkcjonariuszem? – powiedziała przeczesując ich wzrokiem.
– Ortiz! Nie proś już o więcej grubasie! – Skarcił kota mężczyzna, aby szybko zmienić temat.
Zdezorientowany kot popatrzył przekrzywiając łebek, prychnął i odwrócił się do niego ogonem. Reszta śniadania minęła w milczeniu. Zuzanna wróciła do pokoju ubrać się i po chwili wróciła w ciemnym wąskim dżinsie, z błękitną koszulką i czarnymi tenisówkami. W ręku trzymała worek ze strojem sportowym. Mirosław czekał już w garażu.
Po kwadransie dojechali na miejsce. Na szkołę składał się kompleks budynków. Główną częścią z klasami i pokojami administracyjnymi był dwupiętrowy szary blok. Od wschodu przyłączona była niska żółta hala sportowa, gdzie również znajdowała się szatnia i wejście do szkoły. Zachodni blok pełnił rolę bursy ze stołówką. Ostatnim budynkiem była szkoła gimnazjalna na południu połączona z halą. Na terenie zespołu miejsce było jeszcze na trawiaste boisko i korty tenisowe. Granatowy van podjechał na parking wyłożony kremową kostką. Zuzanna pożegnała ojca i zeszła po schodach prosto do budynku. W szatni było luźno. Jak na maj przystało było ciepło, więc nie wielu korzystał już z szatni. Dziewczyna jako, że dwie ostatnie lekcje miała na hali to zabrała ze sobą strój, który dała starszemu i bardzo miłemu szatniarzowi, który odwiesił to na hak i wręczył jej żelazny numerek sześćdziesiąt sześć z siedmiuset. Dziewczyna udała się w prawo, ponieważ droga w lewo prowadziła na halę. Minęła kserokopiarkę i znów tym razem poszła w lewo pod salę czterdzieści jeden. Piątkowy dzień był luźny, jednak zaczynał się matematyką. Zuzia liczyła dobrze, ale za to miała kłopot z zapamiętaniem wzorów na dłużej niż tylko do sprawdzianu. Na uwagę zasłużył nauczyciel pan Jarosław Piotrowski. Dużo wymagał, ale umiał wyjaśnić tak, by „większa połowa” klasy zaliczała pozytywnie. Potrafił też żartami rozluźnić atmosferę, ale nikt nie wie dlaczego zawsze nosił klamkę od okna w tylnej kieszeni spodni. Minął ją ciepło witając. Wzrostu mu nie poskąpiono, a chudy był jak kij tylko lekko przygarbiony, włosy pokryte srebrem pasowały do nieco prostokątnej twarzy. Przed samą klasą czekała już jej najlepsza przyjaciółka, która tylko trochę ją przewyższała. Kamila zawsze sprawiała, że Zuzia czuła się swobodniej. Krępowała się przy nieznajomych, czy nawet przy kolegach z klasy, z którymi rzadziej nawiązywała kontakt zwykle, by przekazać informacje od nauczyciela. Kamila również była jedyną osobą niespokrewnioną, przy której nie unikała kontaktu wzrokowego.
– Nareszcie Kruczek raczyła się pojawić. – Zaśmiała się blondynka, ściskając ją na powitanie. Dziewczyna jak na swój wiek miała doskonałą figurę, a i moda nie była jej obca, choć wolała zawsze mieć swój styl. Dziś miała dżinsy z podwiniętą nogawką pod kolana, białe tenisówki i śnieżną luźną bluzkę. Włosy spięła w kucyk.
– Kamyczek w końcu wpadła do szkoły – odparła z udawanym zdziwieniem.
– Ha! Zobaczymy jak Jarek zapyta, kto się będzie wymądrzał. – Spojrzała złowieszczo na Zuzannę
– Gdybyś wczoraj nie wagarowała, to byś wiedziała, że jest kartkówka z algebry. – Kruczek zaplotła ręce na piersi.
– Co! Tylko nie to! Kto wymyślił ortografię w matmie! Co mi da znalezienie głupiego iksa? – Tupnęła nóżką z lekką irytacją.
– Miejsce zakopania skarbu  – dobiegło stwierdzenie zza ich pleców.
Odwróciły się wprost na nauczyciela z bardzo radosnym wyrazem twarzy.
– Do klasy panienki, albo poszukacie też śmieci w sali. – Dał znak głową, a dziewczyny bez chwili wahania dołączyły do kolegów.
Ulokowały się w drugiej ławce środkowego rzędu. Kwadrans na napisanie kartkówki oczywiście trwał prawie pół godziny, a reszta lekcji zleciała na rozwiązaniu tych zadań na tablicy. Metoda jakiej używał pan Piotrowski polegała na ćwiczeniu podstaw tak długo, aż przychodzący do tablicy nie popełniali błędów. Jak trwało to za długo to przywoływał do rozwiązania tych najlepszych. Dzwonek na przerwę oznaczał wyjście bydła na pastwisko i to niemal zawsze. Dziewczyny wychodziły prawie ostatnie.
– Nie wierzę! Nie dość, że znalazłam dwa iksy to jeszcze wiem ilu chłopaków było na kolonii! – powiedziała Kamila z niemal narcystycznym zadowoleniem.
Przerwa była krótka więc starczyła tylko na przejście do następnej sali na piętrze. Następną lekcją była biologia. Przedmiot teoretycznie wymagający, ale prowadzony przez najbardziej luzackiego nauczyciela w szkole. Częściej pokazywał elementy ze swojej historycznej kolekcji i opowiada o nich, a niżeli o biologicznych zagadnieniach. Choć nikt nie mógł go posądzić o nieróbstwo, gdyż często przynosił zabawkowe figurki związane z przyrodą i tak na przykład na wadze odważnikowej pokazywał różnicę między plastikową żabą z jajka niespodzianki z porcelanowym słonikiem opowiadając o ich cechach szczególnych. Podobnie było i dziś. Na lekcję przyszedł w indiańskim pióropuszu, stawiając szóstki za odgadnięcie do jakiego ptaka należało dane pióro. Nie było to trudne zwłaszcza dlatego, że wszystkie pochodziły od orła. Trzecia lekcja była katorgą. Fizyka – koszmar wzorów i zasad, które nigdy w życiu się nie przydadzą i cała masa zadań pokroju „Jak szybko spadnie jabłko, gdy trzaśniesz drzwiami?” Przynajmniej nawet nauczycielka nie umie rozwiązywać tych zadań, więc nawet dokonanie fikcyjnych obliczeń, może dać czwórkę. Ostatnią lekcją przed sportem była pogadanka lekko fanatycznej rudej katechetki o historii z jej życia na temat lekcji. Dziwnym trafem zawsze te dwie rzeczy do siebie pasują. Dziś opowiadała o zbieraniu pomidorów we Włoszech i incydencie z innowiercą na temat jej naszyjnika z krzyżykiem.
W końcu przyszedł czas na trochę ruchu. Grupa dziewczyn miała dwie fazy. Pierwsza, gdy ćwiczyła większość i druga, taka jak dziś, gdy trenowało tylko kilka. Z tego faktu Zuzanna, duża Marta i wysportowana Łucja dołączyły do wychowanków pana Ropuchy. Kruczek z Łucją trafiły do drużyny Tobiego, a Marta do zespołu Bejkera. Bardzo wysoki i wąsaty chłopak opuścił słupki dla Zuzi. Rozgrzała się na szybko i już pierwsze akcje musiała łapać i parować. Radziła sobie doskonale perfekcyjnie wyciągając ręce i wyskakując wysokich piłek. Przy dwu bramkowej stracie obudził się kapitan przeciwników Bejker, który minął Dużego i przy wyjściu dziewczyny z bramki bezpardonowo wrzucił jej futbolówkę za kołnierz. Później powtórzył manewr i wyrównał. Podirytowana czarnowłosa przy trzeciej sytuacji zamarkowała wypad, ale i to wystarczyło, aby piłka ją minęła, ale wtedy do akcji wkroczył Duży, wślizgiem wybijając piłkę z linii. Oklaski poniosły się po trybunach. Przy ostatniej akcji meczu, instynktownie odbiła petardę strzeloną z linii wyznaczającej pole piłki ręcznej. Zadowolona wróciła do szatni, gdzie przebrała się. Przy wyjściu czekała na nią Kamila.
– Co Kruczku? Prędkości zabrakło? – powiedziała imitując oskarżający ton nauczyciela.
– Mówi ta co biega tylko za chłopcami. – Przekręciła oczami.
– Sugerujesz, że jestem gruba? – spytała Kamyczek patrząc jak lwica na przyszłą ofiarę.
– Co? Nie! – zdążyła tylko rzec, gdy blondynka wystartowała z okrzykiem – Ostatnia przy furtce to słonica! – Dziewczyna otrząsnęła się z zaskoczenia i ruszyła za przyjaciółką.
 W połowie drogi się zrównały, a do furtki dobiegła tylko Zuzia, gdyż Kamila ledwie człapała.
– Khy…Chyba…tu…zemdleję – sapiąc i kaszląc oparła się o dziewczynę – Ciebie to rodzice, chyba od małej ganiali z policyjnymi pałkami – postarała się wykaszleć żart.
– Może. – Zaśmiała się – Znasz ich przywiązanie do tej roboty. – Przyznała żartobliwie.
– Odwiedź ich na posterunku.  – Zasugerowała.
– Myślisz, że nie próbowałam? Komendant to mnie już po samym pukaniu rozpoznaje i tylko odpowiada, że są w terenie – odparła prowadząc przyjaciółkę po dróżce do ulicy Niepodległej, gdzie stał przystanek. Długo na autobus Zuzia nie musiała czekać.
– Pamiętaj, żeby jutro wpaść – doszło jeszcze do niej, nim drzwi autobusu numer dziewięć się nie zamknęły.
Po kwadransie jazdy wysiadła przy sklepie spożywczym, a stamtąd brukowaną ulicą dotarła pod bramę do swojego kremowego domu z ciemnym dachem i białymi boniami. Przeszła przez furtkę i piaskowej barwy ścieżką z kostki minęła kwieciste klomby oraz piwnicę, którą skrywał biało grafitowy monument z cegły przypominający część zamku. Wzdłuż wschodniej ściany budynku dotarła do drzwi z tyłu domu. Otworzyła je i na progu powitał ją czarny kot z czerwonym oczami.
– Cześć Ortiz! Tęskniłeś? – spytała zdejmując w ganku czarne tenisówki i w białych skarpetkach weszła do brązowo beżowej kuchni pełniącej też rolę korytarza.
Odłożyła plecak, z lodówki wyciągnęła kluski i biały twarożek. Odgrzała makaron na patelni z margaryną i rozkruszyła w misce biały ser. Zmieszała wszystko i usiadła na narożnej kanapie, włączając telewizję. Ortiz miauknął i zwinął się w kłębek tuż obok dziewczyny. I tak zleciało popołudnie.

3 komentarze:

  1. Cześć.

    Te same błędy co poprzednio. Brak akapitów, błędny zapis dialogów, często po dywizie, którego w ogóle nie powinno być, nie ma spacji, problemy ze stawianiem przeciwników. Nie wiem czy jest sens dalej o tym mówić, bo poprzedniego rozdziału nie poprawiłeś, a minęło już trochę czasu.

    Stwierdzam, że masz dosyć chaotyczny styl, jakby ktoś Cię gonił podczas pisania.

    No i oczywiście główna bohaterka musi mieć kruczoczarne włosy.

    Pozdrawiam serdecznie,
    graf zer0.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynajmniej do początku maja nie będę miał zbyt wiele czasu, więc poprawki, itp. będę robił z opóźnieniem. Już odkryłem w jaki sposób stawiać myślniki. Na szczęście mogłem je zmienić automatycznie. Co do akapitów. W rozprawce wiem kiedy i gdzie, ale w opowiadaniu? Domyślam się, że chodzi o nową myśl, zdarzenie, ale nic ponad to.

      Usuń
    2. Za każdym razem jak chcesz zacząć od nowej linijki dajesz akapit.

      (Akapit)Czarny cień zakradł się cicho do dużego pokoju. Czerwone ślepia zlustrowały pomieszczenie. Najpierw spojrzały na okno gołębnika, skąd docierały na poddasze wczesne promienie słońca, a potem na łóżko, gdzie odkryta spała w błękitnej piżamie czarnowłosa dziewczyna.
      (Akapit)Bezszelestnie mroczny kształt podsunął się pod drewniane ramy i zwinnie znalazł się na pościeli. Prychnął, czym zbudził kruczowłosą. Pogrążona w lekkim półśnie wpatrywała się w szkarłatne perły oczu bestii. To wystarczyło, aby jej serce gwałtownie przyśpieszyło, a mózg wszedł na wyższe obroty. Podniosła się z krzykiem niemal strącając czarne stworzenie i pośpiesznie szukając białych ręcznie wykonanych na drutach ciapach, zorientowała się w sytuacji.
      (Akapit)– Ortiz! Ty mnie kiedyś o zawał przyprawisz! – Zganiła wskakującego na jej kolana czarnego kota z lśniącą, gładką sierścią.
      (Akapit)Zwierzak tylko z zadowoleniem mruknął i przytulił łepek do jej ciała. Pogłaskała go i spojrzała na zegarek wiszący na błękitnym filarze tuż za ramą łóżka.
      (Akapit)– Szósta dwadzieścia dziewięć? Ty to masz wyczucie – powiedziała do niego melodyjnym i delikatnym głosem, sięgając po telefon z ustawionym budzikiem, który leżał na jednej z półek między ścianą, a filarem.

      Usuń